czwartek, 25 grudnia 2014

O bluzowych rewolucjach w mojej szafie - czyli jak nadać swoim ubraniom charakteru - DIY Bluza Matryoshka~

Brak komentarzy:
Witam świątecznie~!
W momencie, kiedy piszę tą notkę, mój brzuch jest już na skraju wytrzymania. Świąteczne obżarstwo mi nie służy, bo chodzę jak naćpana i jestem ciągle śpiąca. Dzisiaj (czyt. w pierwszy dzień świąt) mama zrobiła na obiad kaczkę i cóż - napchałam się nią, bo była przepyszna~! <3

Ponieważ większość blogerek i blogerów, których obserwuję w okresie świątecznym wrzuca posty DIY o piernikach, postanowiłam, że nie będę inna i też wstawię jakąś notkę "Zrób to sam". No, tyle, że moja nie będzie o pierniczkach. Dzisiaj pokażę wam jak w prosty sposób odświeżyć nieco swoją garderobę.

Pewnie gdyby nie fakt, że podczas przedświątecznego sprzątania znalazłam w czeluściach swojej Narnii (aka Szafa) dwie bluzy, byłabym teraz w trakcie pisania jakże oryginalnej notki o świątecznych pierniczkach~

Postanowiłam przerobić zwykły ciuch, na bluzę inspirowaną postaciami z teledysku do piosenki "Matryoshka" Hatsune Miku. [kliknij, by posłuchać]
Może to być fajnym pomysłem na oryginalny prezent dla znajomego fana "chińskich bajek" c:


Matryoshka hoodie/ bluza Matryoshka


Potrzebujesz~



*czarny i biały filc
*czarną i białą nić
*igłę
*nożyczki
* bluzę - najlepiej czystą (w sensie, że bez nadruków) 


Wykonanie~


~Na samym początku warto wybrać jaki w ogóle chcielibyśmy stworzyć wzór. 
Poniżej zamieściłam zdjęcie kilku fajnych pomysłów, ale jak wiadomo, nie trzeba robić wszystkiego identycznie, można się tylko zainspirować którymś z nich c:
W tym tutorialu wybrałam wzór numer 1.
Kliknij w zdjęcie, żeby powiększyć


~Wybrałeś już wzór~? 
Świetnie~! Właściwie, to co najtrudniejsze, masz już za sobą c; Mnie osobiście, najciężej było się zdecydować na tylko JEDEN. Najchętniej zrobiłabym wszystkie od razu x3
Skoro już wiesz, do czego konkretnie dążysz, stworzenie prowizorycznych szablonów jest dosyć dobrym pomysłem. Pamiętaj, że kaptur ma dwie strony i potrzebujesz aż DWÓCH identycznych uśmiechów i oczu. 

Tak wyglądały moje szablony (tak, tak, to kartkówki z matmy XD)
Kółka - jak się pewnie domyślasz - to oczy. Mają kolejno 7,5 i 4 cm średnicy. Te pokreślane (7,4 cm) symbolizują czarny filc, a to jedno białe kółeczko - biały.
Uśmiech narysowałam "od ręki" - nie mierzyłam go jakoś szczególnie - po prostu narysowałam odpowiadającą mi wielkość c: (nie, to wcale nie brzmiało dwuznacznie >3<). To też będzie z czarnego filcu.
Oczywiście, możesz zmienić wymiary poszczególnych części według uznania c:

~ Teraz pora przenieść nasze szablony na filc. 
Zaczęłam od oczęt, bo jakoś tak.
Dosyć szybko zorientowałam się, że niełatwo rysować ołówkiem filcu. Osobiście polecam wymyślony i opatentowany przeze mnie sposób z wykorzystaniem wszechużytecznej, niezastąpionej i ukochanej taśmy klejącej~! 
Już tłumaczę jak to zrobić.
W sumie nie jest to aż tak skomplikowany sposób, no ale wyjaśnię.
Po prostu przyklejamy (najlepiej z każdej strony, żeby szablony "nie latały") szablon do filcu i wycinamy przy krawędziach. By zaoszczędzić sobie pracy polecam wziąć podwójną warstwę, żeby zrobić od razu dwa c:

~Wycięte kółeczka trzeba teraz jakoś połączyć.
Podobno można używać jakiegoś kleju do materiału, czy coś takiego, ale jeśli coś zszyjemy, mamy przynajmniej tą pewność, że nic nie powinno odpaść podczas prania c:
Także tego, złączcie je jak chcecie, ja zszyłam, amen. x3

~Teraz kolej na uśmieszek.
Podobnie jak z oczami, przykleiłam taśmą szablon  do filcu i wycięłam.
Zęby powycinałam "na oko" (Tyle tych ocz tutaj XD), co jakiś czas zerkając na pierwowzór. 
I tutaj zaczyna się prawdziwa męka, jeśli wybrałeś szycie, a nie klej. 
Uwaga - każdy ząbek trzeba przyszyć, więc jeśli wybrałeś wersję z wieloma zębami, szczerze współczuję XD 
Ale spokojnie, ja to przetrwałam, więc wszyscy dadzą radę x3


~Spokojnie, to już prawie koniec~!
Zostało jeszcze tylko wyciąć malutkie kółeczka (kropeczki dookoła oka w moim wzorze) i przyszyć całość do bluzy.


Jak widać, na początku przyszywałam każdą kropeczkę osobno, ale po czwartej, olałam sprawę i szyłam ciurkiem XD


~UWAGA
Efekt końcowy:



 ***
+ Bonus

Znalazłam jeszcze drugą rzecz, której również nie używałam. 
Postanowiłam zrobić z niej użytek i tak oto, w powolnym tempie, staje się ona Szczerbatkową bluzą~! (Kojarzycie może Szczerbatka, z "Jak wytresować smoka"? Tak, dokładnie o tego smoka chodzi x3)

Zdjęcie progresu, co prawda niewielkiego, ale zawsze to coś c:

***


Mam nadzieję, że tutorial jest na tyle przejrzysty, że każdy go ogarnął >3< No cóż, jeśli jest niezrozumiały oznacza to tyle, że pisanie notek o pierwszej w nocy mi nie służy x3






niedziela, 21 grudnia 2014

Weroniczkowy niezbędnik - czyli kilka rzeczy, bez których nie mogłabym się obejść~

2 komentarze:
Witam cieplutko w ten jakże ciepły grudniowy dzień~!
Ostatni tydzień był dla mnie totalną rzezią - co chwila coś się działo, gdzieś byłam potrzebna. Miałam wrażenie, że doba ma nieco więcej niż 24 godziny. Na szczęście, święta już coraz bliżej i tymczasowo odpadły mi obowiązki związane ze szkołą. To olbrzymia ulga~!
Zaczęłam już sprzątać na święta. Nienawidzę tego robić - i to nie tylko dlatego, że nie przepadam za sprzątaniem. Nienawidzę tego głównie przez to, że podczas porządkowania, znajduję mnóstwo świetnych rzeczy, którymi się bawię, zamiast sprzątać >.<

Ale nie o sprzątaniu teraz.
Postanowiłam, że tematem dzisiejszego posta będzie:

Weroniczkowy niezbędnik 

- czyli kilka rzeczy, bez których nie mogłabym się obejść~


1. Swetry




Nieodłączna część mnie i mojego ubioru. 
Są bardzo cieplutkie, mięciutkie i cudowne, poza tym świetnie maskują moje wystające kości bioder i żeber. Naprawdę, rzadko kiedy zdarza się, że chodzę w samym T-shirtcie. 
Jeśli jadę na zakupy, nie ma mowy, żebym wróciła bez nowego sweterka >3< Mam ich już tyle, że nie mieszczą mi się w szafce. Mama twierdzi, że to znak, że jest ich za dużo, ja natomiast uważam, że to oznacza jedynie to, że moja szuflada jest za mała~! c:

2.Naklejki



Uwielbiam je,co łatwo poznać, bo prawie wszystko mam oklejone .-.
Uważam, że naklejki dają nam możliwość nadania jakiemuś przedmiotowi indywidualizmu i wyjątkowości. Cieszy mnie każda ich ilość, bo przecież ni ma czegoś takiego jak "nadmiar naklejek" c: Szkoda tylko, że są takie drogie :c


3. Ser żółty




Tak, wiem, brzmi trochę absurdalnie, ale osobiście nie wyobrażam sobie życia bez sera żółtego. Jest składnikiem wielu moich ulubionych potraw - wyobrażacie sobie pizzę albo cheeseburgery bez sera? ;-; Ser jest czymś co smakuje dobrze w każdej postaci. Poza tym jest bardzo uniwersalny - można do smażyć, zapiekać, kroić... 
A gdy dodamy do czegoś sera, od razu będzie pyszniej, przykładowo do frytek. Lubię czasem zjeść sobie taką kostkę żółtego serka i myślcie sobie co chcecie, jak dla mnie ser jest przepyszny c:


4. Kokardki




Tak właściwie, to mało który mój znajomy nie kojarzy mnie z kokardkami. 
Są stałą, nieodłączną częścią moich włosów. Nie było chyba dnia, w którym wyszłabym z domu bez tej ozdoby. To moje maluteńkie skrzywienie miało swój początek już całe stulecia temu. 
Może niektórzy sądzą, że to dziecinne, ale nic mnie to nje obchodzi. 
Kolekcjonuje je, mam już 37 sztuk, a mój zbiór ciągle rośnie~!  c:


5. MP3




Kocham muzykę między innymi za to, że potrafi diametralnie zmienić mój nastrój i nastawienie. Pewnie zabrzmi to nudno, kiczowato i nieoryginalnie, ale muzyka jest naprawdę lekarstwem na wszystko i nie wyobrażam sobie życia, ani nawet dnia bez niej. A co za tym idzie - i bez mojego odtwarzacza (który - tak swoją drogą - jest calusieńki w naklejkach >3< ).

6. Śpiewanie, rysowanie, pisanie, cosplay - wszelaka twórczość




Coś co jest absolutnie niezbędne jeśli chodzi o moje istnienie c: 
Chyba już wszystkie formy i kształty artyzmu przewinęły się przez moje życie - zdążyłam już trochę poszyć, pośpiewać, popisać nieco opowiadań i blogów, porysować, pofotografować, porzeźbić, potańczyć... Podsumowując, było tego strasznie dużo c: 
Ponieważ większość wolego czasu spędzam na tworzeniu (czegokolwiek), niektórzy mówią, że jestem człowiekiem-artystą. Osobiście, uważam, że do miana "artysty" to jeszcze kawał drogi przede mną.




sobota, 13 grudnia 2014

Chyba mnie coś troszeczku mnie opętało - czyli cosplayowy post #1~

1 komentarz:
Witam~!

Na tegorocznych IEM'ach z zapartym tchem podziwiałam genialne cosplayerki i cosplayerów. Stwierdziłam - dlaczego by też nie spróbować?
Na samym początku musiałam wybrać postać, za którą bym się przebrała.
Niestety, to nie było takie proste jak by się mogło wydawać. Musiała to być postać pasująca do moich parametrów. Nie mogła być to postać męska, czy starsza, ponieważ mam za okrągłą buzię; nie mogła być także postacią wysoką, czy postawną, bo mam ledwo 164 cm i ważę coś koło 50 kg.
A no i co najistotniejsze - nie mogła to być kobieta z obfitymi krągłościami. ponieważ z tym to raczej u mnie ciężko. A raczej płasko.
Przeanalizowałam, więc wszystkie lolowe postacie pod tymi względami i ostatecznie okazało się, że jedyne postacie, do których się nadaję to powszechnie znane deski - Annie i Jinx. A, no i Urgot, ale jego zrobię może innym razem c;
Ostatecznie zdecydowałam się na Jinx.
W dzisiejszej notce, chciałabym pokrótce przedstawić połowiczne efekty mojej półrocznej pracy c:

Brakuje mi jeszcze soczewek, peruki i glanów. 
Peruka już zamówiona, więc teoretycznie to jedna brakująca rzecz mniej.
Glany mogłabym w sumie pożyczyć, ponieważ wielu moich znajomych i przyjaciół to tak zwani metalowcy.  I pewnie bym pożyczyła, gdyby nie pewien malutki, tyciutki szczególik... 
Konkretnie - mam rozmiar 37, a oni wszyscy powyżej 40. To wyglądałoby co najmniej komicznie, gdybym podreptywała sobie w takich kajakach ;-; A nawet jeśli nie, to nie czułabym się dobrze.
Dlatego próbuję przekonać mamę, żeby kupiła mi takie butki. Jak na razie jest zupełnie przeciwna co do glanów, ale już powoli przekonuje się do Martensów. W sumie , to lepsze takie, niż żadne.
A co do soczewek...
Osobiście, to mam ogromną chcicę zamówić je już dzisiaj, ale niestety do okulisty idę dopiero 26 stycznia. Teoretycznie, nie muszę czekać do wizyty z zamówieniem, ale mam DOSYĆ dużą (czyt. ślepa jak kret) wadę, więc chciałabym zamówić kolorowe i korekcyjne soczewki w jednym, bo co mi po różowych zerówkach, skoro i tak musiałabym nosić okulary? .-.

Dobra, nie przedłużając już.
Szanowni państwo,
Mamuty i delfiny,
pragnę zaprezentować rezultat mojej pracy:

Nienawidzę pracować z klejem na gorąco~! ;~;
Bardzo się ciągnie .-.

Mam tylko nadzieję, że naboje będą trzymać się na miejscu...

Naboje kupiłam gotowe, ale po okazyjnej cenie,
 przez co za całość kostiumu (nie wliczając peruki)
 zapłaciłam około 50 zł

Trochę krzywo je pomalowałam,
ale chyba nie rzuca się to aż tak w oczy >.<

Ciągle nie skończyłam jeszcze malować drugiej strony spodenek
Prawdopodobnie zrobię to w ostatniej chwili ;-;

Przebijanie naboju, żeby zrobić naszyjnik nie należało do
najłatwiejszych, ale z drobną pomocą, udało się c:

Rybeńka - może jeszcze nie jest za piękna, ale wszystko się
naprawi, jak znajdę trochę czasu x3
Mam tylko mały problem... Rybeńka wyszła mi dosyć duża i nie
mam pojęcia jak ją przewiozę komunikacją miejską ;-;

Całość prezentuje się mniej więcej tak.
Chyba nie jest źle, jak na pierwszy raz.  :v

+

Zupełnie przypadkowo, podczas tworzenia Jinxowego kostiumu, 
powstał instant cosplay (albo cosplay?) Janny-pogodynki:
Niestety wersja biedna, bo deska :v


wtorek, 9 grudnia 2014

Nie lubię zimna, bo zamarzają mi synapsy - czyli odtwórcza kapeczka mojej playlisty~

Brak komentarzy:
Witam uprzejmie~!
Te grudniowe dni naprawdę zaczynają pomalutku mnie irytować. Jak ktoś powie, że lubi zimę to chwycę jakąś sopelkę i wbije mu ją w oko c: Wychodzę do szkoły - ciemno, wracam - ciemno. W dodatku to wszechobecne zimno. Na zewnątrz - bo taka urokliwa pora roku nastała; w szkole - bo szkoda im pieniędzy, żeby napalić; w domu - bo zawsze w moim pokoju tak jest. I wieczna "gęsia skórka" na ciele.
Urgh.

Ale czasami sama chcę ją wywołać. Jak? Najprościej muzyką~!
Jest kilka utworów, których słucham z zapartym tchem i przyspieszonym pulsem.


Just świetna.
Nie wiem dlaczego, ale działa na mnie pobudzająco, więc jeśli przysypiam jadąc w autobusie o siódmej rano, od razu szukam tej piosenki na playliście.
Luźno interpretując tekst, zauważyłam, że przyrównano w niej miłość do obłędu. Cóż, po części się zgadzam.
Próbowałem zaprzeczać, że oni są prawdziwi 
Lecz czuje ich drących wewnątrz mnie (...)
Całuj mnie tak jakbyś mnie kochała 
i udawaj że wierzę 
Że śpię sam w nocy
Wstawiłam razem z teledyskiem. I tu kolejna niewiadoma związana z tym utworem - nie mam pojęcia, dlaczego, ale teledysk strasznie mi się podoba (a może to sprawka prześlicznego frontmana? c; ).
I moja ulubiona scena z teledysku w postaci gifa
~

Kolejny numer jeden na mojej plejliście.
I kolejny teledysk, który bardzo lubię. Tym razem wiem dlaczego - ze względu na obecność zombiaczków. c:
Co się samego tekstu tyczy:

Jeśli byłabyś trupem, ja mógłbym być mordercą
Jeśli ja byłbym diabłem, ty byłabyś grzesznikiem
Ty byłabyś narkotykiem, a ja dilerem
Wszystko co mówisz jest muzyką dla moich uszu

Przecież to jest cudowne~!


Piosenka, która urzekła mnie zarówno pod względem muzyki, jak i tekstu. Po raz pierwszy usłyszałam ją oglądając fanowskie filmiki z Shizayą (moje OTP, of horse). Świetna.
Jestem ponad sobą będąc pod tobą
Wyzwalam się, przedzieram się
Przezwyciężyłem wszystko pod czym byłem
W końcu mogę stanąć
W końcu mogę odetchnąć

Być może po odsłuchaniu poprzednich utworów, nikt nie spodziewał się spokojnego "Melted" na mojej liście. Cóż, kwestia tego czy obecność tego kawałka zaskoczeniem była czy też nie, nie jest teraz najważniejsza. Warto pamiętać, że mimo wszystko nie znalazł się on tu przez przypadek. Zwróćcie szczególną uwagę na teledysk, który jest po prostu historią. Historią bezdomnego chłopaka, który wielokrotnie spotyka się z ludzką nienawiścią i obojętnością. Paradoksalnie, dopiero człowiek, po którym nie spodziewał się pomocy, mu jej udzielił. Wzruszające.
Warto poczytać tłumaczenie na polski.



W internetach wpadłam na nią zupełnie przez przypadek. I to był cudowny przypadek, bo po obejrzeniu teledysku pierwszy raz, płakałam. Po prostu - łzy płynęły mi strumieniami, a serce ścisnęła śmieszna obręcz. Nie potrafię tego uzasadnić. Niektóre piosenki mają po prostu swoją aurę.
Nicl Vujicic - chyba znany przez wszystkich (kto nie widział słynnego i dającego do myślenia "Cyrku Motyli"?) mężczyzna z Australii cierpiący na rzadką chorobę. Wspaniały człowiek, na którego należy popatrzeć w chwilach zwątpienia. 


Że żyję, nie chcę umierać
nie chcę zmarnować kolejnego dnia ani kolejnej nocy
wiem że jest coś więcej
niż jedynie to dla czego tu żyjemy
widzę to w tych gwiazdach
czuję to na tych wybrzeżach
wiem że jest coś
doświadczam że jest coś więcej


Mój najukochańszy zespół. 
Najpozytywniejsza piosenka o Śmierci, jaką znam. Ale spokojnie - nie uwłacza Śmierci w żaden sposób, nie wyśmiewa jej. Raczej przypomina nam, że Śmierć jest czymś nieuniknionym, a o tym bardzo często zapomina się w dzisiejszych czasach, kiedy wszyscy chcą być piękni i wiecznie młodzi. Niby tekst prosty, ale daje do myślenia. Ludzie żyją tak jakby nigdy nie mieli umrzeć, tymczasem piosenka wyraźnie mówi, że śmierć:


Czasem przychodzi w niedziele
Czasem przemyca się w zbrodniach
Mieszka czasem w samobójstwie
I normalnym dniu tygodnia



Kolejna piosenka-zagadka. Dlaczego pojawiła się w moich ulubionych? Nie mam pojęcia, prawdopodobnie za całokształt, który według mnie jest prawdziwym majstersztykiem.


Jesteś w miejscu strachu
Usta istnieją tu, by gryźć
Sprawmy, by ten moment był wartościowy


Wahałam się między "Super Psycho Love", a "Flesh". Ostatecznie wstawiam tę pierwszą, bo "Flesh" ma nieco skomplikowany tekst. A raczej przesadnie nacechowany, niestety nie wiem czy w dobrym, czy w złym kierunku. Ale zostawię "Flesh" w spokoju.
Simon Curtis to jeden z moich ulubionych wykonawców. Nie trzeba jakiejś szczególnej wiedzy, by zorientować się, że z dwojga przyjemności Simon woli mężczyzn c; Bardzo łatwo daje się to odczuć w jego piosenkach, co daje im pewien rodzaj, już wcześniej wspominanej, tajemniczej aury, która powoduje, że piosenka przyciąga, magnetyzuje. 
Miłość ma wiele rodzai, od tego czystego i niewinnego uczucia, przez paradoksalną nienawiść ("I hate U"), po chorą fascynację doprowadzającą do obłędu. W przypadku "Super Psycho Love", mamy do czynienia z miłością doprowadzającą do szaleństwa - w negatywnym tego słowa znaczeniu.

Coś ostatnio doprowadza mnie do szaleństwa
Musi mieć to związek z tym, co mi robisz
Walczę, aby zwrócić twą uwagę
Telefon do ciebie przynosi obawę (...)
Więc dlaczego czuję się niechciany?


Powiedz, że pragniesz mnie każdego dnia

Że pragniesz mnie na każdy sposób
Że mnie potrzebujesz
Sprawiasz, że cały drżę super psychiczną miłością
Wyceluj, pociągnij za spust
Poczuj wzrastający ból
Oszalej od tego gorzkiego uczucia
Drżę super psychiczną miłością

Naprawdę polecam poczytanie tekstów piosenek Simona. Potrafią zmienić światopogląd.


Kolejny z ulubionych zespołów. Ich piosenek potrafię słuchać w nieskończoność i nigdy mi się nie znudzą. Nie mogą się znudzić - są na tyle ponadczasowe i zróżnicowane, że to jest niemożliwe, by kogoś znużyły. "Nuta o ptakach" to tak nafaszerowany pięknymi słowami i cudowną muzyką utwór, że przeżywam muzyczne uniesienie słuchając go.
Świrem jak igłą zakłutą
Wdziobać się w obłok puszyście
O cienka wysoka nuto
Chwiejąca się w ametyście



Tutaj kończy się moja najulubieńsza dziewiątka.
A raczej skończyły się piosenki, o których jestem w stanie coś napisać, bo oczywiście podoba mi się znacznie więcej utworów.
Nie wiem, czy ktoś zauważył, ale tylko pod trzema kawałkami napisałam, że wykonują je moi ulubieni wykonawcy. Bardzo rzadko zdarza się, żebym słuchała całej twórczości jakiegoś artysty czy zespołu. Często podoba mi się tylko jedna czy dwie piosenki. 
Akurat, Koniec Świata i Simon Curtis to jedni z niewielu wykonawców, których wszystkie utwory są w moim mniemaniu świetne, dlatego określam ich mianem "ulubionych". Three Days Grace, Skillet, HappySad, Strachy na lachy i Farben Lehre również zaliczają się do tego grona.
A i jeszcze jedno w ramach wyjaśnienia - słucham muzyki i twórczości. Więc za oczywiste uważam, że nie orientuję się jak wyglądają np. członkowie Końca Świata, czy ile ich jest.










piątek, 5 grudnia 2014

Efekty pocieszania Zuźki i Wackowy majstersztyk w jednej notce~

Brak komentarzy:
Witam jakże serdelecznie~!
Kolejny tydzień zleciał jeszcze szybciej niż poprzedni. Niewiarygodne, jak mało czasu zostało do świąt. No, i do klasyfikacji z resztą też. Wspominałam coś o nawale testów i zadań?

Ostatnio na strychu znalazłam pudełko ze starymi ubraniami mojej mamy. Jej, tam było tyle wspaniałości~! ^ω^ Niektóre z nich były w moim rozmiarze, więc wzięłam je ze sobą. W momencie, gdy je zobaczyłam, już miałam wizję i pomysł na kilka fajnych zdjęć. A ponieważ Wacek (właściwie, to on nazywa się Paweł x3) od niedawna zajmuje się fotografią, postanowiłam go wykorzystać.* Tak jak się spodziewałam, nie protestował i chętnie przystał na moją propozycję.
Nie powiem, czekanie na czwartek było bardzo ekscytujące, bo to na wtedy wyznaczyliśmy termin naszego spotkania.
Kiedy nadszedł wyczekiwany dzień, nieszczęśliwy tok zdarzeń sprawił, że Zuźka (przyjaciółka moja i wackowa) była załamana. Oboje musieliśmy odroczyć nasze plany w czasie, by jakoś ją pocieszyć. Wacek próbował podejść ją psychologicznie, ale to ja dłużej ją znam i wiem, że ona jest na tyle nieprzewidywalna, że na nią takie sztuczki - jak logiczne argumenty czy racjonalny tok myślenia - nie działają. Pomyślałam chwilę i zapytałam samą siebie - dlaczego by nie połączyć obu  czynności ze sobą?
Siłą przebrałam Zuźkę w jedną z znalezionych sukienek i sama wskoczyłam w starodawne ciuszki.
To był strzał w dziesiątkę~!
Wszyscy trzej świetnie się bawiliśmy przy robieniu tej "sesji". Mimo, że na zewnątrz było DOSYĆ zimnawo nie przejmowaliśmy się tym ani trochę. No, może z Zuźką nieco narzekałyśmy, ale Wacek fajnie wczuł się w rolę i zachowywał się jak profesjonalista, przez co cała ta akcja nabrała na fajności  ヽ(*≧ω≦)ノ.
Panie i panowie,
Trzmiele i kozy,
Oto mam zaszczyt zaprezentować państwu efekty naszej wspólnej pracy~









Ta-da~! c:
Ta "sesja" to była naprawdę świetna zabawa x3


*Przy okazji i zupełnie mimochodem zapraszam na wackowego bloga, na którym od czasu do czasu umieszczane są niektóre z jego zdjęć c:   

czwartek, 27 listopada 2014

Zbyt zmęczona na wymyślanie ambitnego tytułu - czyli czekam na przerwę~!

Brak komentarzy:
Witam bardzo serdecznie~!
Znowu pojawiam się po chwilowej przerwie. Nawet nie zauważyłam, że już prawie koniec pierwszego semestru .-. Łatwo poznać, bo natłok sprawdzianów i takich tam jest przeogromny. W najgorszy dzień dotychczas, przez sześć lekcji napisałam pięć kartkówek i jeden test. Na szczęście jeszcze tylko trzy poniedziałki i wolne, na które tak czekam ;-;
Zaczęłam chodzić na lekcje japońskiego dwa razy w tygodniu. Idzie mi nawet nieźle, nauczyłam się już hiragany. W przyszły wtorek mamy zapowiedziany sprawdzian, zobaczymy jak mi pójdzie (⌒ω⌒)ノ
 Lekcje niestety są dosyć późno, przez co we wtorek zaczynam o 7.10 i nie wracam do domu o 16, a o 18. Druga lekcja jest w środę i kończy się o 15, ale w domu i tak jestem dopiero koło siódmej, bo od razu po szkole jadę na spotkania grupy "GPS" (profilaktyczna grupa wsparcia psychicznego). Uwielbiam tam chodzić, bo prowadząca je pani mądrze mówi i prawdopodobnie będę wspominać ją i jej spostrzeżenia w kolejnych notkach i felietonach c:
Jedyne czego teraz potrzebuję, to sen. DUŻO, dużo snu. Chodzę jak żywy trup, czasami ledwo kontaktuję. Kładę się o dwunastej, względnie pierwszej, nie mogę spać, budzę się o piątej, usypiam, i wstaję o siódmej. Dobrze, że chociaż mamy w szkole automat z kawą, bo nie wiem jakbym przeżyła.
~
Jej, zaczęłam lepiej gospodarować pięniążkami dzięki chciejliście~! Znalazło się trochę grosza i zamówiłam upragnioną perukę *^* Niestety, nie wiem jak to jest z dostawą bo na stronie sprzedawcy jest napisane, że dostarczają paczki w ciągu 15-21 dni, a na stronie poczty, że od 20-41 dni. (・_・ヾ
Ale peruka to nie jedyna odhaczona rzecz~! c: Dzięki moim delikatnym podszeptom, rodzice zamówili mi na mikołaja kigurumi <3 Już je dostałam, jest bardzo cieplutkie i milutkie c: no, a poza tym naprawdę, naprawdę urocze. Niestety, jak już pisałam, aparat w telefonie się zepsuł, a ja nie mam innego, więc nie mam jak wstawić zdjęć .-.
Kolejną rzeczą są rajstopki-kocurki. Zakupiłam je wczoraj i to tak w sumie zupełnie spontanicznie. Po prostu z nudów postanowiłam poszukać ich na allegro. I zupełnie przez przypadek trafiłam na licytację, która kończyła się za kilka minut. Zalicytowałam i... wygrałam! c: W sumie dzięki temu zaoszczędziłam tylko kilka złotych, ale to zawsze coś ( ˘▽˘) <trybByciaDumnąZSiebieWłączony>
A co się tyczy wydawania pieniędzy...
Zawsze połowa moich oszczędności jest przeznaczana na bilety do kina.
Uwielbiam tam chodzić, a na maratony, to już w ogóle. Mam za sobą już Noc z Batmanem (jakkolwiek to nie brzmi XD) i ostatnio byłam właśnie na Maratonie Igrzysk Śmierci z premierowym pokazem Kosogłosa <3 Żeby zbytnio nie spojerować, powiem tylko tyle - Kosogłos, jako książka podobał mi się najmniej, natomiast jako film jest najlepszy z dotychczas wydanych z cyklu Igrzysk Śmierci. Polecam, naprawdę warto wybrać się na ten film do kina, bo w domu nie ma tej atmosfery i nie jest już tak fajnie, a te 17 zł to nie tak dużo (・∀・)ノ

piątek, 14 listopada 2014

Moja Bardzo Osobista Chciejlista - czyli o rzeczach bardzo przeze mnie pożądanych~

Brak komentarzy:
Witam bardzo serdecznie~!
Heh, dzięki marketom i telewizji coraz bardziej czuję nadchodzące święta. Już powolutku wchodzę w ten klimacik - dzisiaj postanowiłam nawet zacząć sprzątać na święta, co jest dla mnie równie nieprawdopodobne, co atak zielonych latających mangust strzelających pomarańczami z fletów poprzecznych w dzień bez papierosa. Czyli mówiąc prościej - niezwykle rzadkie, unikatowe i niespotykane.
Sprzątając w biurku, natknęłam się na moją starą listę rzeczy, które chciałam kupić. Pamiętam, że zrobiłam ją, by jakoś lepiej odkładać swoje pieniądze i powolutku odhaczać kolejne punkty. Może by mi się to udało, gdybym miała ją w widocznym miejscu, a nie na dnie szuflady, gdzie przeleżała kilka lat.
Napędzana nową motywacją, postanowiłam wznowić swoją chciejlistę.

Moja Bardzo Osobista Chciejlista~

Czyli rzeczy przeze mnie pożądane


1. Lustrzanka

Czyli coś, na co zbieram, zbieram i zbieram... i jakoś to nie wychodzi. A marzy mi się już od pięćdziesięciu, przeszło, lat.
Bardzo lubię robić zdjęcia, więc kiedy dostałam nowy telefon z aparatem 8 megapikseli moja karta pamięci zapełniła się nadzwyczaj szybko. Nie dziwię się w sumie, że się zepsuł, skoro był używany średnio 7865784 razy dziennie. Naprawa jest dosyć droga, więc dlaczego by nie dołożyć kilkaset złotych i nie kupić od razu czegoś porządniejszego~?

camera


2. Kigurumi

 Słodkie, urocze. Chcę to, mieć muszę.
Zawsze w nocy zrzucam z siebie kołdrę, przez co budzę się przeziębiona, lub w najlepszym przypadku przemarznięta. Taki kombinezonek, byłby więc idealnym rozwiązaniem dla mnie. W dodatku dostałabym +50 do uroku c: Stosunkowo nie jest drogi, więc może uda mi się kupić jakiś do końca tego roku. Bardzo chciałabym mieć ich kilka, a najlepiej całą szafę~! :3

Neko Paradise Onesie Cat Kigurumi - 4kigurumi.com


3. Soczewki czarne powiększające oczy

 Mam bardzo dużą wadę wzroku, przez co noszę okularami ze szkłami -4,75 i -5,5.
Minusy, niestety optycznie pomniejszają oko >.< Wyglądam... No cóż, jak wielka głowa z maluśkimi oczkami. Jeśli miałabym takie soczewki, okulary zmniejszając mi źrenice, nie powodowały aż tak komicznego efektu - moje oczy byłyby po prostu normalnej wielkości.
A jakbym miała soczewki kolorowe korygujące wadę... To byłby ideał~!
Niestety nie znam się na soczewkach, więc jak na razie muszę się wstrzymać do mojej kolejnej wizyty u okulisty, która będzie dopiero za pół roku. Mimo wszystko, słyszałam, że takie soczewki są dosyć drogiem,  więc wypadałoby już zacząć oszczędzać.

 My new Béuberry natural hazel lenses! DIA: 16mm! Water content: 55%! Base curve: 8.6!


4. Niebieska peruka

Niebieskie włosy chcę mieć od początku pierwszej gimnazjum. Teraz jestem w pierwszej liceum i to marzenie ciągle nie osłabło. Trochę się po prostu zmodyfikowało, bo tak szczerze, to trochę szkoda mi moich włosięt, które wszyscy tak chwalą. Teraz chciałabym perukę w tym kolorze. Warto by kupić jakąś porządniejszą, cobym nie świeciła się jak... coś się bardzo błyszczy. A taka niestety dosyć kosztuje .-.

Small bjd wig high temperature wire roll blue gradient white-inDolls Accessories from Toys


5. Bluza z uszkami

Nie ma chyba nic bardziej słodkiego, niż taka bluza. No, może poza kigurumi.  Co ciekawe, ta sama rzecz była na tej starej chciejliście, a ja dalej takowej bluzy ni posiadam. Chyba czas to zmienić i rozpocząć moje zbieranie pieniążków od tego właśnie punktu.

((((*o_o)_

6. Rajstopy z kocurkami

Poluję na takie odkąd pamiętam. Są przeurocze i pasują do większości moich rzeczy. Miałam już jedno podejście do ich zakupu, ale pech chciał, że z całego allegro trafiłam na typa, który był zwykłym oszustem i finalnie rajstopek nie dostałam. Długo się po tym zbierałam, zresztą ciągle mam jakiś wewnętrzny hamulec, który powstrzymuje mnie przed zakupem. Szkoda, bo są świetne~! >.<

7. Nowy pokój


Bardzo chciałabym zmienić coś w swoim wnętrzu. A tak właściwie - wszystko. Rudą kanapę zamienić na białe, kute łóżko; zielono-żłóte ściany na róż i biel, a brązowe meble na białe. Niestety wszystko kosztuje, a rodzice poniekąd uważają taki generalny remont za zbędny, bo twierdzą, że za 2 i pół roku i tak wyjadę na studia. Może mają rację, więc jak na razie nie suszę im tym głowy. Ale taki punkt na mojej chciejliście jest, więc może spełnie go za kilka lat. Nie mniej jednak, warto już zbierać pieniążki c:
(Listę wnętrz, które przypadły mi do gustu znajdziecie TUTAJ)

cj2WO8I5UGw.jpg (500×398) 





Prawdopodobnie, z czasem moja chciejlista się nieco wydłuży, więc to nie ostatnia taka notka~ :3






wtorek, 4 listopada 2014

Spostrzeżenia naiwnością i sarkazmem podszyte - Halloween - Felietonu słów parę~

Brak komentarzy:
Witam bardzo w pierwszym tygodniu listopada~!
Chociaż tak szczerze, to nie jestem pewna. Nieco się zagubiłam - pogoda za oknem sugeruje, że idzie lato, a w telewizji pojawiają się wigilijne reklamy. Rozumiem, że czas jest pojęciem względnym, ale nie wiedziałam, że aż tak. Gdyby nie to, że coraz szybciej robi się ciemno, a do sklepów rzucili znicze naprawdę zaczęłabym się poważnie zastanawiać czy nie zaczynać malować pisanek.
Ale nie o tym dzisiaj chciałam.

Halloween - czyli o "święcie Szatana" spostrzeżeń porcja niewielka

Ostatniego dnia października, przebrałam się za kotka. Wychodząc z domu, zostałam odprawiona słowami - "pewnie idziesz wielbić Szatana". Nie ukrywam, że to zdanie skłoniło mnie do głębszych rozmyślań na ten temat.
Halloween - bo o tym "święcie" mowa - pojawiło się w Polsce w latach 90. i od tego czasu zdążyło nieźle w Polsce namieszać.

Dlaczego według wielu dorosłych halloweenowe zbieranie cukierków jest kultem Szatana?
Myślę nad tym już pięćdziesiąt siedem lat i jak do tej pory nie wymyśliłam żadnego konkretnego powodu.

Na samiutkim początku moich rozmyślań zwrócę uwagę na pewną rzecz. Mianowicie - warto zauważyć, że Halloween już dawno straciło na wartości, na swoim pierwotnym przeznaczeniu. Może to, sprzed kilkudziesięciu laty rzeczywiście było obchodzone w jakiś satanistyczny sposób. Teraz jednak większość ludzi traktuje to "święto"  jako okazję do przebrania się i do wspólnej zabawy ze znajomymi, lub po prostu jako tradycję. Nie zastanawiają się nad jego genezą. Świętują, bo świętują, ale tak właściwie nie wiedzą po co. Ale... czy ty - tylko tak szczerze - kiedykolwiek zastanawiałeś się dlaczego obchodzimy i skąd w ogóle wzięło się to, tamto czy jakiekolwiek inne polskie święto?

Szukam, myślę, drążę temat, ale dalej nie wiem. 
No bo gdzie w poprzebieranych dzieciach proszących o cukierki jest miejsce na jakikolwiek satanistyczny akcent? W dodatku przebranych za księżniczki czy strażaków (bo w rzeczywistości tych udających wiedźmy czy kościotrupy to tylko ze świecą szukać)? Dla nich jest to, tak jak już wspominałam, okazja do zabawy (A to jest naprawdę super - potwierdzam. Późniejsze rozdzielanie zebranych cukierków jest jeszcze lepsze c;). Dzieci nigdy w życiu nie powiązałyby przebierańców żebrzących o łakocie z Szatanem. No bo niby w jaki sposób? Gdzie tu jest jakikolwiek związek?

A, no chyba, że te dzieci w trakcie zbierania słodyczy, łapią jakiegoś czarnego kota, a później palą na stosie razem z zebranymi cukierkami. W takim razie, przepraszam, rzeczywiście możemy mówić o okultyzmie.

Patrzcie, tak niewinnie wyglądają, a pewnie poćwiartowały już cztery dziewice.

Szukając informacji o przeciwnikach Halloween kilkakrotnie usłyszałam "argument", że są wrogo nastawieni ze względu na jego "amerykańskość". Podejrzewam, że tacy ludzie nie zastanawiali się nigdy skąd w ogóle wzięły się pewne części polskiej obyczajowości. Weźmy pod lupę chociażby popularne świąteczne drzewko. Chociaż, pewnie mało kto się w ogóle zastanawiał po co i jaki w ogóle związek jest pomiędzy nowonarodzonym Chrystusem, a choinką. Oświecę was więc - jest ona symbolem życia i odradzania się, trwania i płodności. Pogańskim. Każda z pierwotnie wieszanych ozdób miała odmienne znaczenie symboliczne czy magiczne; np. Orzechy miały nieść dobrobyt i siłę domownikom. Pogańskość, aż bije po oczach.
A co do pochodzenia - zwyczaj ubierania bożonarodzeniowego drzewka przywędrował do nas z Niemiec, które z kolei przyjęły go od Francji. A tam pojawił się dzięki Marcinowi Lutrowi, który de facto z chrześcijaństwem za wiele wspólnego nie ma. No, a przynajmniej nic dobrego. Tak więc coś, co wzięło swoje początki w luteranizmie i protestantyzmie, dziś jest nieodłącznym symbolem Bożego Narodzenia. Może warto dać szansę innym świętom przeniknąć do naszej kultury? W przypadku choinki nie zaszkodziło, a jeszcze ubarwiło naszą kulturę.
Jestem chrześcijanką i nie wstydzę się o tym mówić. A mimo to, co roku w jakiś sposób obchodzę to święto i nie uważam tego, za jakiekolwiek przeciwstawienie się mojej wierze. Nie wykrzykuję na klęczkach inwokacji ku czci szatanowi, czy słów Latrii. Właściwie, to spotykam się ze znajomymi, przebieramy się i wspólnie oglądamy horrory.
Okultyzmu w tym tyle, że Lucek tylko siedzi i zaciera ręce.
Albo płacze nad ludzką głupotą.

Pamiętacie, jak na początku wspominałam, że pięćdziesiąt lat bym myślała i bym nie wymyśliła, dlaczego dorośli są przeciwni? Okazało się, że nieświadomie skłamałam, bo właśnie mnie olśniło.
Telewizja, moi drodzy, telewizja. Magia mediów. Totalny konformizm. Jeden czy drugi ksiądz wypowie się na ten temat, że to okultyzm, że szatan - i ludzie, zwłaszcza starsi - świadomie czy nie - bezkrytycznie przyjmują do siebie wszystko co powiedzą ludzie z ekranu. A księża z telewizji czy gazet patrzą na to święto przez pryzmat Amerykanów.
I tu pojawia się swego rodzaju ironia  - mówią, że jesteśmy w Polsce, że mamy własną kulturę i własne tradycje, a na Halloween patrzą jakby byli w Ameryce.


W tym miejscu postanowiłam skończyć mój jakże ambitny wywód na temat Halloween.
Zdaję sobie sprawę, że prawdopodobnie macie inne stanowisko w tej sprawie. Dlatego apeluję~! Piszcie, piszcie komentarze! Wyrażajcie swoje zdanie. Szczególnie to odmienne. Być może ktoś użyje wystarczających argumentów, bym zmieniła swoje poglądy? Śmiało, próbujcie c;

Może tak na koniec napomknę - nie chciałam tą notką nikogo urazić. Chociaż i tak pewnie niektórzy poczuli się urażeni.










czwartek, 30 października 2014

"Pomóc Jani" - czyli jakiej książki lepiej nie czytać w przeddzień czegoś ważnego~

Brak komentarzy:
Witam bardzo serdecznie po tak długim czasie~!
Tyle się działo, że jakoś nie zauważyłam jak to szybko zleciało.
To już prawie dwa miesiące w nowej szkole~!
Jak wrażenia? No cóż, przede wszystkim mam o wiele więcej nauki - zdarzają się dni, kiedy ślęczę nad książkami do pierwszej w nocy. Poza tym, nie jest tak źle. Przez cały wrzesień odezwałam się może... hmm... z trzydzieści razy? To i tak dużo, jak na mnie. Październik był przełomowym miesiącem - oswoiłam się z ludźmi z nowej klasy i zaczęłam (!) z nimi rozmawiać.
Moim ulubionym przedmiotem stały się zajęcia z psychologii. Pani profesor mówi naprawdę interesująco, a lekcje są ciekawe. No, ale żeby nie było tak pięknie i cudownie - dostaliśmy zadanie i to nawet dosyć trudne - musimy napisać referat. Wybrałam temat schizofrenii.
I to była genialna decyzja, bo dzięki temu natrafiłam na tę książkę.

"Pomóc Jani" - Michael Schofield


   Jak już wspominałam, na "Pomóc Jani" trafiłam zupełnie przypadkowo. Szukając encyklopedii potrzebnych mi do napisania pracy na psychologię, moją uwagę przykuła ta malutka książeczka. Przeczytałam opis z tyłu książki. Stwierdziłam, że skoro muszę dowiedzieć się czegoś na temat schizofrenii, to warto znać nie tylko podręcznikowe naukowe formułki.
   Początkowo traktowałam tę książkę pół żartem, pół serio. Uważałam, że schizofrenia to zwykła choroba, taka jak świnka czy grypa - nieszkodliwa i łatwa do wyleczenia. Mimo, że znałam na pamięć wszystkie definicje związane z tą chorobą, nie za bardzo potrafiłam przełożyć to na prawdziwe życie i ciężko było mi to sobie wyobrazić. "Słyszysz głosy? Ignoruj je, to nie może być takie trudne" - mniej więcej takie było moje podejście. Przed przeczytaniem nie potrafiłam być na tyle empatyczna, by to zrozumieć. Dopiero "Pomóc Jani" otworzyło mi oczy.
   Tytułowa Jani jest małym dzieckiem z niemniej niemałym problemem. Schizofrenia, bo na taką przypadłość cierpi dziewczynka, jest jedną z najmniej poznanych chorób psychicznych. Nie wiadomo dokładnie, co ją powoduje, ani jak ją leczyć. Choroba, która w dzisiejszym "idealnym" świecie stała się niemalże tematem tabu; choroba, na której temat krąży więcej mitów niż jakiejkolwiek innej; choroba, którą społeczeństwo nie akceptuje, nie rozumie - jest w tej książce pokazana w zupełnie inny sposób niż dotychczas się spotkałam.
   Autor - który jest jednocześnie ojcem Jani - opisuje wszystko dokładnie, a zarazem nieskomplikowanie i przystępnie. Ze stron książki bije prostota, ale także niesamowity talent pisarki. "Pomóc Jani" jest niejako "niemym" wołaniem o pomoc. Ojciec, który nie radzi sobie z problemem, by odreagować, ale także chce w jakiś sposób zwrócić uwagę otoczenia na chorobę córki, zaczyna w nietuzinkowy sposób spisywać historię ukochanej córeczki.
   Twórca przedstawia wszystko takim, jakim w rzeczywistości jest - ukazywana niejednokrotnie brutalna prawda, bez zbędnego owijania w przysłowiową "bawełnę", uderza w najczulsze punkty ludzkiego współczucia i ujawnia smutną rzeczywistość diagnostyki i leczenia tej choroby.
   Pan Michael nie stara się ukrywać własnych błędów i słabości. Wręcz przeciwnie - jest ich świadomy i szczerze się do nich przyznaje, nie udaje herosa, którym de facto nie jest żaden z nas. Autor często znajdując się między Scyllą a Charybdą jest zły na siebie, na swoją niemoc. To czyni go nie tylko płaskim, nierzeczywistym, papierowym bohaterem, a prawdziwym człowiekiem, z problemami, człowiekiem z krwi i kości.
   Mimo, że na początku możemy tego nie zauważyć, książka opowiada nie tylko o trudnym dzieciństwie i ciężkim wychowaniu schizofrenika. Jest to przede wszystkim opowieść o ogromnej rodzicielskiej miłości. O tym, że uczucia rodziców do dziecka, są silniejsze niż jakiekolwiek przeciwności. Silniejsze nawet niż nieuleczalna choroba.
   Wzruszająca i przejmująca książka o miłości i chorobie. Zmieniająca pogląd na świat, ucząca pokory i empatii. Kolokwialnie mówiąc - fajna; zjawiskowa i niezwykła. Jest jedną z niewielu, którą naprawdę polecam każdemu bez względu na wiek, płeć, czy ulubiony gatunek, po prostu - bez wyjątku.











sobota, 6 września 2014

Kaloryczna bomba - czyli dla jakiego dania warto zapomnieć na moment o diecie~

1 komentarz:
Witam bardzo po pierwszym tygodniu nauki~!
Mam nadzieję, że bez problemów przestawiliście swój tryb z wakacyjnego na szkolny c:
To dopiero początek liceum, a ja już nie mam czasu .-. Nie spodziewałam się, że ci, którzy opowiadali mi o licealnym życiu mówili prawdę - myślałam, że po prostu przesadzają. Na własnej skórze przekonałam się, że to jednak nie kłamali. Z tego powodu, notki prawdopodobnie będą pojawiały się w weekendy.

Jak już gdzieś wspominałam, jedną z wielu moich pasji jest gotowanie. Bardzo lubię spędzać czas w kuchni gotując nowe potrawy. Zawsze, gdy przygotowuję jakieś danie po raz pierwszy, czuję coś na kształt ekscytacji - że próbuję czegoś nowego - i strachu - że może mi nie wyjść.
Od czasu do czasu zdarza mi się poeksperymentować. No cóż, jak to w kuchni bywa - raz wychodzi, a raz nie. Dzisiaj chciałabym podzielić się z wami moim autorskim przepisem inspirowanym kuchnią azjatycką. Wymyśliłam go wspólnie z moją przyjaciółką. Danie nie ma nazwy, więc możecie nazwać je jak zechcecie~ c:

Proporcje nie zawsze będą dokładne, ponieważ wszystkie składniki mieszałam i dodawałam "na oko", ale spokojnie - kuchnia to nie apteka i nie wszystko musi być idealnie odmierzone i wyliczone c;

Składniki~


*paczka wiórków kokosowych
*sezam łuskany paczka
*kilka bananów (im więcej, tym intensywniejszy będzie smak; ja wykorzystałam trzy nieduże)
*cukier brązowy (biały też daje radę)
*pół łyżeczki proszku do pieczenia
*200 g mąki pszennej
*350 ml mleka
*1 jajko
*gorzkie kakao (opcjonalnie)

Przygotowanie~


Wlać do miski mleko, wbić jajko, mąkę i proszek wsypać do miski. Całość zamieszać.
Obrać banany (ja zawsze dodatkowo obcinam ich obie końcówki - właściwie nie pamiętam dlaczego, ale to już mój taki nawyk c:) i wrzucić do powstałej masy. Wiórków kokosowych i sezamu należy wsypać według własnego uznania - ja na przykład wolę, gdy jest duuużo kokosu :3 Jeżeli masz ochotę na ciemną wersję - teraz należałoby wsypać 1-2 łyżek kakao.
Cukier także wsypywać, aż do momentu uzyskania pożądanej słodkości - warto pamiętać, że jeśli planujemy polać gotowe danie sosem czekoladowym, lepiej jeśli nie było by za słodkie.
Wszystko razem miksować, aż powstanie jednolita masa -generalnie ja robię to, dopóki banany się nie zmiksują. Jeśli masa jest zbyt gęsta, rozrzedzamy ją mlekiem lub wodą, a jeśli jest za rzadka - dosypujemy trochę mąki.
Bierzemy małą patelnie. Rozgrzewamy kapkę lub dwie oleju. Nakładamy dosyć grubo - jak placki ziemniaczane. Smażymy, co jakiś czas obracając.
Najlepiej smakuje na ciepło. Polecam także użycie sosu czekoladowego - dzięki temu jest jeszcze smaczniej~! Listek mięty jest w tym daniu świetną dekoracją.

 Smacznego~! c:


poniedziałek, 1 września 2014

Witam serdecznie w moim kawałku Internetów~!

Jej... Pierwsza notka na blogu. Irracjonalnie czuję tremę, więc proszę o wyrozumiałość x3
Postanowiłam, że mój blog zacznie żyć wraz z nadejściem dnia, którego wszyscy uczniowie się obawiają.
Jak widać - ja przeżyłam, więc zgodnie z daną sobie obietnicą, publikuję pierwszego posta.

Może powiem, czego powinieneś się spodziewać na moim blogu?
Myślę, że to dobry pomysł.
W tej części internetów, która jest pod moim władaniem spodziewaj się niespodziewanego. Nie potrafię dokładnie powiedzieć - może trochę przemyśleń, trochę autorskich przepisów, może trochę tutoriali, trochę zdjęć czy opisów dnia. Jednym słowem - wszystkiego. I niczego, bo z tym to nigdy nie wiadomo.



Dzisiaj pierwszy raz od dziewięciu lat powitałam pierwszego września w nowej szkole.
Strasznie to stresujące dla kogoś takiego jak ja, kto praktycznie całe swoje dotychczasowe życie spędził w jednym miejscu. Wszystkie osoby z mojej byłej klasy były dla mnie prawie jak rodzina, bo właściwie znaliśmy się od przedszkola. Do szkoły, którą wybrałam nie poszedł żaden z nich, dlatego jestem tam zupełnie sama, bez nikogo znajomego. No, nie licząc mojej przyjaciółki i kilku znajomych z dzielnicy, z której pochodzę, ale to i tak nie zmienia faktu, że żadne z nich nie będzie na tym samym profilu.
Od dzisiaj będę uczennicą klasy 1E biologiczno-chemicznej z profilem psychologiczno-pedagogicznym.
Brzmi groźnie, ale mam nadzieję, że dam radę.

Wychowawczyni nie za bardzo przypadła mi do gustu - dziwna, po prostu. Ani przesadnie fajna, ani jakoś szczególnie zła. Dziwna, to dobre słowo.
Co do nowej klasy... Mam w niej, AŻ trzynaście osób. W tym AŻ jednego chłopaka. Szaleństwo. Poznałam dziś AŻ jedną osobę. To i tak wyczyn jak dla mnie.
Doliczając grupę do integracji - czterech chłopaków - jest nas w sumie siedemnaście.
Coś czuję, że będę pytana codziennie.
W dodatku, większość z mojej klasy już się zna, bo są z tych samych gimnazjów.

Jeny...
W co ja się wpakowałam?